piątek, 24 kwietnia 2015

Burze Sztormy Huragany

I znów zaniedbałam słowo pisane.
Częściowo przez wir, w jakim żyję, częściowo przez modę na blogi. Każdy pisze, bez względu na to, czy ma o czym, czy nie. Nigdy nie lubiłam stadnych zachowań ani mód. Tak jak wszelkich ugrupowań, stowarzyszeń etc. Jestem samotnym wilkiem, który biega własnymi drogami., chociaż... nie zawsze wyje do księżyca sam...Czasem potrzebuje bratniej duszy, ale z wiekiem i na tym polu przeprowadziłam ostrą selekcję. Szkoda mi czasu na bla bla z kim popadnie...Nie dodaję fejsbukowych znajomych na pęczki.
Nawet wtedy, gdy mi źle, często nie mogę zdecydować się na żaden telefon. I zostaję sama ze swoimi myślami, z plączącymi się po głowie słowami nienarodzonych wierszy, z nienamalowanymi obrazami...
Dziwna jestem. A może zupełnie normalna.

Zastanawiam się, jak w pigułce zmieścić wszystko, co się ostatnio wydarzyło...A ciągle coś, nie ma tygodnia bez burz czy sztormów.

Najtrudniejsze i najbardziej niszczące są te związane ze zdrowiem a raczej jego brakiem...
Mój braciszek walczy z nowotworem. Z chłoniakiem. Chemia go męczy, zabiera siły. Alternatywne metody pomagają uzupełnić braki energii, witamin, minerałów...Nie mówi dużo, stara się być dzielny. Ma dla kogo żyć. Czterech synów to spora gromadka...
Jakby tego było mało, 2 tygodnie temu mój Tata trafił do szpitala w Aninie. Serce. Okazało się, że lewa komora jest wydolna tylko w 15%. Poza tym arytmia. Mieli mu robić kardiowersję, ale w ostatniej chwili przed zabiegiem okazało się, że nie jest już potrzebna. Arytmia została wyregulowana lekami. I dobrze - nie chciałam, żeby podłączali Tatę do silnego prądu...Mama też nie chciała i wymodliła...

Wampirek skończył 11 lat.
Urodziny spędził w towarzystwie 3 koleżanek - jak w tamtym roku. Jedna z nich wzięła na dwór do zabawy ukochaną francuską, czarną panterę i...zgubiła. Chodziłyśmy i wieszałyśmy po okolicy ogłoszenia, pantery nigdzie ani widu ani słychu. Ktos widział, jak siedziała na murku i tyle.
Po trzech dniach telefon. Znaleziona i wyprana. Co śmieszniejsze przez chłopaka, który mieszka w kamienicy obok i który był na moim wernisażu w bibliotece. Zabawne.
To była jedna miła sytuacja w zalewie tych mniej lub bardziej druzgoczących.

...bo to nie koniec...
Zanim Tata trafił do szpitala, popsuł mi się samochód. Nagle. W drodze. Pękła jakaś półośka i dupa. Zadzwoniłam po assistance, furę na lawetę i do zaprzyjaźnionego mechanika w okolicach domu rodzinnego. Posiedziałam u Mamy, poczekałam kilka godzin...Myślałam, że wrócę Wańką a tu się okazało, że jednak nie,że sprawa się przedłuża...Poprosiłam Mamę, żeby pożyczyła mi swój samochód do następnego dnia. Nie chciała. Długo musiałam prosić, żeby się zgodziła. Tłumaczyłam, że przecież dobrze jeżdżę - sama wie - i że jutro Marcin odstawi jej auto pod dom. Żaden problem. Z ciężkim sercem dała mi kluczyki.
Pojechałam i ...nie wiem, czy to intuicja jej podpowiadała, czy czarnowronie krakanie zadziałało, w każdym razie pomyliły mi się ulice. Na pewniaka wjechałam na skrzyżowanie i nagle JEB z lewej strony. Złapałam się za głowę, klnąc jak szewc i powtarzając w kółko: "nie wierzę, kurwa, nie wierzę!" Wyskoczyłam ze skasowanego samochodu i jazda na babę, która we mnie wjechała, że pier.olnięta etc...A ta pokazuje mi znak ulicy podporządkowanej, z której właśnie wjeżdżałam na skrzyżowanie. Bosko! to nie było to skrzyżowanie, o którym myślałam, że na nim jestem. Tamto właśnie minęłam. Co za kolosalna pomyłka.
Załamałam się. Od razu telefon do Mamy - jakoś to zniosła - myślałam, że będzie gorzej. I znów laweta...Druga tego dnia. Co ciekawsze powaliła mnie data. Prima Aprilis. Kolejny. Rok temu jadąc do szpitala do Tomka, oberwałam w drzwi. To nie jest mój szczęśliwy dzień. Ani też dzień zabawnych psikusów. Za rok siedzę w domu, z daleka od kuchenki, gniazdek elektrycznych, okien, wody...ech...

Żeby nie było za dobrze, dostałam mandat. 500 zeta. i 6 pkt.
Żeby nie było za dobrze półośka kosztowała 550 zeta.
Żeby nie było za dobrze, dzień wczesniej popsuła się lodówka mojej lokatorce. Nowa, jedna z tańszych, kosztuje 550 zeta....

Nie, to jeszcze nie koniec.
Zapomniałam dodać, że rodzinne wydanie 11 urodzin Wampirka zakończone zostały wielką draką z teściami. O co? o bałagan. Tylko, że nie do mnie żale a do reszty i nie koniecznie w urodziny!
Najpierw ja paskudnie zaklęłam, poryczałam się i zamknęłam w pokoju,  potem poryczał się Wampirek. Fajnych mam teściów, naprawdę...

A kiedy już poszli, miałam walnąć się do łóżka i obejrzeć film w spokoju, ale...i to nie było mi dane, bo...nagle zaczęło robić mi się niedobrze, coraz bardziej i bardziej aż skończyło się multipawiem etc. Myślałam, że zatrucie, bo dreszcze, zimne poty, osłabienie i straszny ból brzucha, ale kiedy to samo przydarzyło się 2 dni później Wampirkowi, a ten wylądował z dziadkami u lekarza, okazało się, że to klasyczny ROTA VIRUS - skurwiel!

Taaaa...Mam nadzieję, że Bóg ma jakiś wyższy cel,  dla którego tak nas doświadcza ostatnio...

Ach, zapomniałabym o jednej kropelce wody w tym zalewie szamba...
Mam uczennicę. Pyzatą 20-latkę z talentem do rysowania, która wczoraj była u mnie na pierwszej lekcji. Strzeliła niezłą martwą naturę węglem. Pierwszą w życiu martwą i pierwszy rysunek węglem. Naprawdę niezła!
Myślę, że mogłabym tak pracować. Uczenie o kolorach, liniach, perspektywie, formach, akcentach, rytmach i światłocieniach - to jest to, co chciałabym robić! Niech Opatrzność zamiast zsyłać mi ciężary ześle mi dla odmiany kilkoro uczniów a będę baaardzo szczęśliwa!

Pewnie o czymś zapomniałam, ale nie chce mi się przypominać.
Ach, wiem, wyprzedaż zwana garażową była w ostatnią niedzielę. Przekonałam się, jak to jest być handlarą :)  I zarobić nie-za-wiele...






poniedziałek, 22 grudnia 2014

hardcore


Przez 3 lata nie mogłam wybrać się na kontrolę do ginekologa. W końcu mama zamówiła nam wizytę i poszłyśmy razem. Do exkoleżanki taty z Inflanckiej. Przemiła, fajna babeczka i "uczennica" mojej poprzedniej Dobrej Wróżki, która odbierała Wampirka i...niestety odeszła w tamtym roku...
Badania "na macanego" ok., więc obydwie zadowolone. Pozostały tylko do odebrania wyniki cytologii.
Trochę o tym zapomniałam, trochę nie chciało mi się jeździć...
Któregoś dnia telefon. Dzwoni moja nowa pani doktor. Wyniki kiepskie. Dysplazja wys. stopnia + komórki nowotworowe. Mam szybko robić kolejne badania. Zamurowało mnie. Jakby mi ktoś załadował czymś ciężkim w tył głowy. Właściwie zatkało mnie zupełnie. Dziwne uczucie. Minęło kilka dni, zanim oswoiłam się z myślą. Zanim przyjęłam to, jako swoje i wszystkie możliwości rozwoju sytuacji. Wszystkie konsekwencje. Nie było to łatwe. Nie, kiedy obok śpi, bawi się, mówi, śmieje, czyta, żyje twoje dziecko.
Zaczęłam brać pod uwagę najgorszy z możliwych scenariuszy. I myśleć o tym, co wtedy, co muszę zrobić, czego się nie uda, jak zapewnić Wampirkowi dobre dzieciństwo. Totalne wariactwo.
Bo: T. zapomni o tym, o tamtym, nie dopilnuje, oleje, nie wpadnie na to, że można...I to jest dopiero jazda.

Poszłam na kolejne badania: potwierdziły cytologię. Stres, choć kolejna miła znajoma taty ze szpitala.
Wymiękłam. Rodzice zaczęli się modlić. Poprosiłam też o modlitwę najbliższych wierzących przyjaciół i znajomych. Wiem, że nie olali.

Mijały dni. Ciągłe napięcie. Każdy ranek zatykał mnie myślą o TYM tuż po przebudzeniu. Wolałam spać w błogiej nieświadomości. Z drugiej strony czułam jakąś pokorę, poddanie się sytuacji... żadnego gniewu czy pytań typu: dlaczego ja? Modliłam się do Św. Judy - patrona spraw beznadziejnych.

Nadszedł dzień zabiegu. Pierwszego. Wycinki i wykrawki czy jakoś tak z krawiecka brzmiące hasła.
Pojechałam na czczo, razem z T.
Koszula, szlafrok, książka i tylko woda do zwilżenia ust.
A potem przypięli mi nogi pasami do fotela, co mnie ubawiło i skłoniło do żartów na temat psychiatryka.
Pani anestezjolog wyglądając zza mojej głowy spytała, czy mam jakieś pytania.
- tak - powiedziałam - która godzina?
- 12ta-usłyszałam - i już mnie nie było

Ocknęłam się na sali, potwornie śpiąca z kroplówką podczepioną do wenflonu. Myślałam, że odeśpię zarwaną noc, ale gdzie tam. Nici ze snu.
Późnym popołudniem wracaliśmy z T. taxówką do domu, gdzie mama robiła lekcje z Wampirkiem.

I znowu czekanie. Tydzień, może dłużej.
Wychodzę do sklepu. Telefon.
Wyświetla się Monika - moja pani doktor, która zaproponowała mi jeszcze w szpitalu mówienie sobie po imieniu.
- dzwonię z dobrymi wiadomościami
Zatkało mnie.
- tak?
- nie wiem, jak to się stało, ale wyniki badań są o wiele lepsze, wyszła tylko lekka dysplazja
(z 2/3 zrobiło się 1), mimo wszystko, dla pewności i spokoju ducha i tak wytniemy stożek pętlą elektryczną (WTF?!)
- ok, super, hurra, yuppi, ale wiadomość!

- to zakrawa na cud - powiedziała mi potem, już po kolejnym zabiegu, w dniu, w którym również mój brat trafił do szpitala na zabieg wycięcia guza spod pachy w celu zdiagnozowania tegoż (tu kolejna dziwna historia: dowiedzieliśmy się jakoś dzień po dniu, że mamy coś, nie wiadomo co, i tego samego dnia wyznaczyli nam zabiegi - i ciągle czekam na jego wyniki)
- dokładnie: cud - tyle osób się modliło, zmasowana modlitwa czyni cuda - odparłam, pewna, że tak właśnie było.

I wiem, że nie było to ot tak sobie. Wiem, że muszę dzialać. Zmieniać, opowiadać. Cuda się zdarzają a Opatrzność i Siła Wyższa pomaga. Trzeba tylko uwierzyć, zaufać. I właśnie ufność i wdzięczność wypełnia moje serce. Dziękuję Św. Judo! dziękuję wszystkim, którzy się modlili i Bogu, że wysłuchał tych modlitw.
Dziękuję, że dostałam jeszcze szansę, bo, jak powiedziała Monika, na początku wyniki były b.kiepskie i nieźle ja wystraszyły. Scenariusz mógł być zupełnie inny.

Może i Wam przydarzyło się coś podobnego?...


środa, 20 sierpnia 2014

czy ze mną jest coś nie tak?



Przeprowadzamy się. Znów. Do teściów a raczej mieszkania po nich. Ok. Miło, fajnie, sporo plusów, ale....
No właśnie mam "ale" a to grzech normalnie, bo jak stwierdziła moja mama, powinnam ich po rękach całować.
No i co? a mnie się nie podoba, że 1.mamy zakaz nocowania kogokolwiek, że 2.wszelkie chęci usunięcia ich mebli, włącznie z lampami czy innymi pierdołami mamy z nimi konsultować, że 3. zastrzegają sobie prawo wpadania po swoje rzeczy, kiedy tylko będą mieli taką potrzebę, że 4. gdy mówię: "nie chcę tv w domu", obrażają się mówiąc, że mogą zabrać telewizor (na którym przecież filmy z płyt czy mp3 można oglądać)...
Do tego mieszkanie prawie urządzone i mnóstwo ciemnobrązowych rzeczy, co w połączeniu z ciemnym mieszkaniem wprawia mnie w lekką deprechę - 5...
Niech mi ktoś powie: jestem beznadziejną niewdzięcznicą, bo znów po 27m2 będę mieć 100m2 i marudzę, tak? powinnam się cieszyć bez względu na wszystko?...

W takim razie chyba powinnam się leczyć!

czwartek, 31 lipca 2014

Krajobraz z kolejną przeprowadzką w tle

T już po przeszczepie skóry z udo na łydkę, tydzień zaliczył w Orłowskim przy Książęcej, potem codzienne opatrunki na miejscu, ale kazali mu odstawiać kule, więc wszystko powoli do przodu.

Kolejny news: następna przeprowadzka pod koniec sierpnia, zataczamy koło, wracamy na Piękny Brzeg do 100m2. Wreszcie będę mogła malować olejami! (brak mi zapachu farb i mojej medytacji z pędzlami w dłoni) Wamp będzie chodził do szkoły na piechotę z koleżankami, będzie miał gdzie przyjmować gości i my też! jakoś przełknę to ciemne mieszkanie i spory metraż do sprzątania...No i ulicę pełną spalin, hałasu, tramwajów, autobusów...Przełknę, bo szala przechyla się in plus: dojazdy do szkoły przez pół roku 2 razy dziennie, zbyt mało miejsca na wszystko, rzeczy porozwożone po rodzicach...niemożność malowania na płótnach - wszystko to mnie zmęczyło.Teraz tylko znów szukanie lokatora, żeby był uczciwy, miły i czysty (hahaha) Po ostatnich doświadczeniach i płaceniu nieswoich rachunków nabrałam dystansu i straciłam zaufanie do pozornie uczciwych ludzi. Cóż, całe zycie człowiek się uczy.

Zrobiliśmy z T ostatnio tzw. identyfikację wizualną dla salonu fryzjerskiego, z której jestem zadowolona i póki co cisza w eterze w zw. z zamówieniami. A przydałoby się coś, oj przydało. Mam nadzieję, że skoro T zdrowieje, mieszkanie znów się "powiększy" to i robota jakaś wpadnie wreszcie!
Póki co jedziemy do moich rodziców, gdzie od tygodnia kwitnie Wamp, wybyczyć się na trawce i bujawce w te największe upały (w naszym mieszkanku temperatura osiąga tropiki: +33'C to chyba niemało)

Co jeszcze? a! biegam po mieście i robię zdjęcia na konkurs o Warszawie - przyjemne zajęcie tylko aparat trochę "nie na poziomie" - obróbka PSem konieczna a i tak przepałów nie likwiduje.
To tyle.
Pragnę zmian na lepsze po tym wszystkim, co się działo przez ostatni rok. Amen.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

....


Kwitną lipy. Wszędzie ten zapach, przywodzący na myśl dzieciństwo. W końcu wychowałam się an ul. Lipowej, w alei lip...Kocham ich zapach, podobnie jak akacji, bzu i wielu innych, które tak szybko odchodzą w niebyt, że trzeba łowić ich wonie w siatkę nozdrzy, gdy tylko jest okazja.
Lato rozpędza się powoli, z humorami, czasem prawie jak na pustyni: w dzień upał, w nocy temperatura spada o połowę.
T już w domu. Od 2 tygodni. Przed nim operacja, przeszczep, ale to dopiero za miesiąc jakiś. Żyjemy na pół gwizdka. On ciągle o kulach i codzień w szpitalu na zmianę opatrunku - czekają aż rana jak najbardziej zarośnie, by skóra do przeszczepu była jak najmniejsza. Strasznie długo to trwa.

Wamp jedzie z moimi rodzicami nad morze na początku lipca. Przynajmniej ona będzie miała jakieś wakacje.
A ja?...muszę wreszcie nauczyć się marzyć. Nie wiem jak, ale muszę przestać się ich bać. Że się nie spełnią, że rozczarowanie i kolejne zwątpienie...Kto i kiedy tak podciął mi skrzydła - nie pamiętam - fakt, że ciężko z tym żyć.

wtorek, 13 maja 2014

3 tygodnie diabeł ogonem nakrył

Minęły 3 tygodnie od ostatniego wpisu a ja mam wrażenie jakby to był zaledwie tydzień. Co się dzieje z tym czasem? jakoś drastycznie przyspieszył. I nie wiem czy jest to wprost proporcjonalne do osiągniętego wieku, bo Wamp mówi, że jemu też tak szybko mija. Czy to nie dziwne? Może ktoś nim manipuluje?...:)
3 tygodnie minęły a T ciągle w szpitalu. Czysty obłęd. Jutro kolejna narada, kolejna decyzja chirurga plastyka...Tym razem przewożą go w tym celu do innego szpitala.
Wamp połyka ogromne ilości książek -co kilka dni biorąc nowe ich kiście z biblioteki w sąsiednim bloku, ku zdziwieniu pani bibliotekarki, która wczoraj stwierdziła, iż Wamp jest bardzo wymagającą czytelniczką. Po pierwsze dlatego, że większość rzucanych przez wyżej wymienioną panią propozycji już przeczytał a mniejszość odrzuca, jako nieinteresujące go z jakiegoś powodu. Niezły mam z nią ubaw.

Poza tym:...
Prostuje zęby z bólem, nie znosząc aparatu, o czym szybko zapomina, gdy ma już go w paszczy :)
Mój przytrzaśnięty drzwiami od samochodu paznokieć jednak nie zszedł - ku mej radości i na złość wszystkim "wronom"
Wańka od tygodnia jakoś w warsztacie, ale blacharka już zrobiona, więc pewnie niedługo pożegnamy się z Hyundaiem Amicą, zw. przez nas Amigo. Nawet zdążyłam się przyzwyczaić do jego gabarytów i wyczulonego na moją ciężką nogę, gazu....Na początku wstyd mi go normalnie było przy ludziach odpalać :D,  bo od razu warczał jakby go ktoś w dupę gryzł i zrywał się do lotu - o ile to w ogóle możliwe przy takiej mocy (i baaardzo wolno się rozpędza niestety, co doprowadza mnie do szału).

Dobra, koniec, północ wybiła, jutro nikt mnie od poduszki  nie oderwie, jeśli jej w tej chwili nie przytulę.
Co za czasy, no!
Kiedyś można było być sową a teraz wymuszony słowik ślepy na jedno oko, kulawy i w ogóle rzężący :/

czwartek, 24 kwietnia 2014

Jeszcze o szpitalu i o grafomańskich blogach nie dla dzieci, czyli jak Wamp stracił niewinność

Znów późno, znów nie napisałam wtedy, kiedy chciałam i teraz też tego nie zrobię, bo zawalę sen. Fatalna sprawa z tą pogonią za czasem. Ciągłe kursy szkoła-dom-szpital-szkoła-dom, przerywane czasem jakąś inną trasą. Jutro otrodonta, bo Wamp od kilku m-cy nosi aparat, pojutrze do rodziców, posłuchać śpiewu kosów a w niedzielę zawieźć samochód do warsztatu i wrócić jakimś zastępczym "maluchem", przez szpital oczywiście. Ciągle nie wiemy, kiedy T wreszcie wyjdzie, lekarze grają na zwłokę, czując zapewne na plecach oddech izby praw pacjenta...- boją się cokolwiek spieprzyć, więc nie spieszą się z decyzjami i zakończeniem całej akcji. Urodziny Wampa i Święta w szpitalu - mam nadzieję, że to by było na tyle.
Ile książek można czytać? nawet, jeśli się to kocha?...widząc młode liście za oknem i czując ciepły wiatr na twarzy, unoszący dym z papierosa (byle dalej, byle dalej, żeby pielęgniarki nie zwęszyły...) Wybory między książką a snem, ew. gapieniem się w sufit s ą dość ograniczone.
Gramy czasem w kości, w "tysiąca", we dwoje, albo z Wampirem, gdy jesteśmy razem...Wtedy jest zabawnie, coś się dzieje...Ale kiedy zostaje sam, między odwiedzinami rodziców, moimi, kolegów, dostaje kota. Też bym pewnie dostała! I choć to wszystko mało optymistyczne, łapię się na myślach, że przyzwyczaiłam się mieszkać tylko z W. Na początku było jakoś pusto a teraz to stan normalny - o zgrozo!  To tak, jak z rozstaniami naszymi z Wampem: pierwszy dzień tęsknota i pustka, potem zachłyśnięcie się  wolnością i czasem tylko dla siebie. Wyrodna matka, nie?
Miałam nic nie pisać i jakoś nie wyszło.
To jeszcze napiszę o tym, co mnie ostatnio wkurwiło do białości.
Wamp ulubił sobie jakiś durny, muzyczny serial argentyński, zw. Violettą. Głupie to i nudne jak flaki z olejem, przewidywalne i tuzinkowe, ale co zrobić? przecież nie zabronię, więc czekam cierpliwie aż fascynacja minie. Długo już czekam i nic.
Któregoś dnia grzebało sobie moje dziecko w necie szukając bloga tejże V. - bohaterki serialu - i jakimś fatalnym trafem natknęło się na coś, co nie dość, że grafomanią jest potworną, to jeszcze pornolem do tego. Masakra! Dwie gówniary nie wiedziały chyba, co z czasem zrobić i postanowiły swoją wersję serialowego romansu w necie opisać. Mózg mi stanął dęba i szczęka zadzwoniła  o buty po przeczytaniu tych wypocin, gdy zdałam sobie sprawę, że Wamp słowo po słowie również wszystko przeczytał. Tytuł brzmiał: "ten pierwszy raz" i bynajmniej nie był to subtelny opis pierwszej rozbieranej randki, ale techniczna niemal instrukcja, ze wszystkimi szczegółami krok po kroku, zakończona spermą rozlaną między piersiami etc. Załamałam się. Nie tym, że nastolatki piszą takie fatalne stylistycznie i gramatycznie badziewie, ale tym, że mój 10-letni  aniołek raz na zawsze stracił swą dziecięcą świeżość i czystość. Wkurw mnie dopadł taki, że wygarnęłam gówniarom łopatą, nie przebierając w słowach, co myślę o ich marnym pisarstwie i o braku "tabliczki" z napisem "od lat 18-tu". Po kilku dniach zajrzałam - komentarz zniknął, blog ma się dobrze.
Wniosek płynie z tego taki, że trzeba być naprawdę baaardzo czujnym, gdy zostawia się dzieci przy kompie, bo nawet pozornie niewinne rzeczy, mogą stać się zagrożeniem dla ich "niewinnych duszyczek".
 Hawk!